wtorek, 7 maja 2013

Najgorsze jest poczucie winy. Nie da się tego pozbyć czy zapomnieć. Są momenty, że o tym nie myśle. Ale to wraca. I bombarduje mnie takimi wyrzutami sumienia, że mam ochotę wyskoczyć z okna. 
Najtrudniej jest gdy patrze w oczy mojego syna. Myśle jakie życie mógł mieć, myśle o tym wszystkim co go ominie, co zawsze będzie dla niego nieosiągalne. I to wszystko przeze mnie. Choć kocham go bardzo mocno to ja sprowadziłam na niego to wszystko. Ja i nikt inny. 

Dziś mam gorszy dzień. Dziś nikt nie ma nawet najmniejszego pojęcia jak jest mi źle, jak cierpię....
Dzień wyjęty z życiorysu :(

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Zaległości

Mimo szczerych chęci, na pisanie bloga nie mam czasu. Właściwie na nic nie mam czasu i mam trochę zaległości w pracach domowych. Ale jakoś nie specjalnie się tym przejmuje. Prasowanie, mycie okien czy inne obowiazki domowe nie zając, nie uciekną. Natomiast każda chwila z moimi dziećmi jest bezcenna. 



Starszy nas testuje. A dokładnie naszą cierpliwość. Sprawdza ile mu wolno, gdzie leży granica naszej tolerancji dla jego zachowania. Podejrzewam, że wchodzimy w okres buntu dwulatka. Szkoda mi go, jak się tak denerwuje ale nie możemy ustępować. Im szybciej zrozumie, że jego histeria nie robi na nas wrażenia tym lepiej. I dla nas i dla niego. 
Co do relacji z młodszym bratem, jest nim bardzo zainteresowany. W czasie kąpieli przygląda się Młodszemu, chce żeby zdjąć Małemu skarpetkę by mógł obejrzeć stopkę, ogląda mu rączki. Poza tym czasem sam z siebie daje mu całusy, głaszcze, koniecznie chce prowadzić wózek brata na spacerach. Oby nic się nie zmieniło bo jak na razie jest super.


A Młodszy rośnie, uśmiecha się coraz częściej, ćwiczy główkę. W nocy ładnie śpi, czasem tylko raz wstaje na jedzenie. Jest taki słodki, taki kochany. Moje drugie małe Szczęście. Patrze w te niewinne oczęta i się rozpływam. 



Wiem, słodzę. Ale kocham moje dzieci nad życie, bycie mamą to najlepsze co mnie spotkało. Zrobie wszystko co w mojej mocy, żeby wychować ich jak najlepiej, dać wszystko co będę mogła dać, pokazać jak najwięcej, przekazac to co wiem, nauczyć tego co sama potrafię.


Tylko niech moje dzieci będą zdrowe, Niech Młodszy rozwija się prawidłowo. O nic więcej już nigdy nie poproszę. TO jedyne czego pragnę i o czym marzę.... :(

czwartek, 11 kwietnia 2013

Po czasie.

Kolejna burza za nami...

Ze szpitala wyszliśmy po tygodniu. Zmęczeni, stęsknieni.. Ja czułam się jak rozjechana przez walec. Zmienialiśmy się w szpitalu, krążyliśmy między domem a salą szpitalną jak obłąkani.

Młodszy przez 3 dni miał kolki. 
Straszy okropnie tęsknił.

Ja straciłam pokarm ze stresu.
Mąż sypiał tylko tyle, ile konieczne było żeby się nie przewrócić.

Zaraz po powrocie ze szpitala Starszy miał nawrót infekcji... 




Przed narodzinami Młodszego zastanawialiśmy się czy Straszy nie będzie zazdrosny. Otóż jak na razie jest dobrze. Straszy wprawdzie częściej ma potrzebę, żeby go przytulić ale raczej nie stanowi zagrożenia dla brata. Intersuje go ta mała istotka, czasem poda mu smoka albo próbuje nakarmic tym co własnie je. 
Jest dobrze. Chwilowo. 
Ale niedługo czeka nas wizyta u neurologa z Młodym. Szykuje się na kolejnego kopa od życia.
No cóż, po tym co od pewnego czasu nas spotyka niczego więcej oczekiwac nie mogę.

czwartek, 14 marca 2013

Młodszy wylądował w szpitalu. Mało brakowało a z nerwów ja też bym potrzebowała pomocy lekarza...
Jak Boga kocham osiwieje....
Podejrzewają zapalenie oskrzeli, mają nadzieje wykluczyć zapalenie płuc. Jesteśmy na płatnej sali. Tu jest łóżko dla rodzica i jesteśmy sami. Pierwszą noc Mąż spędził z Młodszym na sali ogólnej. Spał na krześle a oprócz Niunia było tam 3 innych dzieci, każde z rodzicem. Dzieci starsze, od jakis 2 do 14 lat.. Jednym słowem masakra!
Ogólnie dupy dał pierwszy lekarz u którego byliśmy. Powinien człowiek iść teraz do niego i mu powiedzieć pare słów. Na szczęście na każdego idiotę przypada jedna mądra osoba, a nam się trafiły nawet dwie. Pierwsza położna środowiskowa, poradziła żebyśmy poszli z Małym do lekarza i domagali się prześwietlenia. Druga to pani pediatra, której nic nie trzeba było sugerować, sama wiedziała najlepiej co robić.
Dziś Mąż musiał iść do pracy, od jutra jest na urlopie. Bedziemy w miarę możliwości się zmieniać, tak żeby dzieci miały po równo rodziców. Ja ze stresu mam mało pokarmu więc musimy dokarmiać Młodszego mm.

Momentami jestem bliska szaleństwa. Tak strasznie pragnę normalności, spokoju. Wiem że życie nie jest lekkie ale ostatnio chyba troche za bardzo daje nam popalić.... Czy to się kiedyś skończy? Czy to jest jakiś test, ile mi potrzeba żebym oszalała albo ile dam radę znieść?

Pa. Dziękuje za miłe słowa. To naprawdę bardzo miłe. Co do pytań, postaram się któregoś dnia troche wyjaśnić, ale dopiero jak sytuacja troche się unormuje. Przepraszam za ewentualne błędy, pisałam na telefonie...
Pozdrawiam

wtorek, 12 marca 2013

Nie wiem nic.

Nie zna ten świat większego strachu, niż strach o własne dziecko....


Są dni kiedy funkcjonuje normalnie. Nie analizuje, nie myśle, nie zadręczam się. Nie jest ich dużo. I nie do końca umiem się nimi cieszyć. Choć wiem, że powinnam.

Przez nasz dom przetoczyła się infekcja. Starszy synek miał katar i kaszlał, na szczęście ominęło nas zapalenie oskrzeli czy inna choroba. Młodszy synek również ma katarek i kaszel. Byliśmy u lekarza. Podobno to nic takiego, mamy nawilżać nosek i ściągać wydzielinę. Strasznie się martwię. Niunio ma napady kaszlu, które strasznie go męczą. Wybieramy się na drugą wizytę. Ja się boje czy to nie coś poważnego, np. mukowiscydoza :((((


Momentami mam dosyć. Oczywiście nie dzieci. Tylko problemów. Strachu o ich zdrowie. A nic bardziej się dla mnie nie liczy. Nie wiem czym sobie na to zasłużyliśmy, nie jesteśmy złymi osobami, nikogo nie skrzywdziliśmy. Więc czemu nie możemy żyć normalnie? 
Do tego wszystkiego jakoś ostatnio nie mogę dogadać się z mężem. Ciągle na niego warcze, ciągle coś mi nie pasuje. Nie wiem ile w tym mojej winy a ile jego. W zasadzie nic już nie wiem. 

Już dawno nie czułam się tak beznadziejnie... 

środa, 13 lutego 2013

Żarty.

Sypie się. Dosłownie.
I fizycznie i psychicznie wysiadam. Po prostu już sobie nie radzę. Nie ma co się oszukiwać, jest cholernie ciężko.
W ciąży przytyłam zaledwie kilka kg, ale ostatnio w ogóle nie mam apetytu. Jem po troszku, właściwie bardziej z przyzwoitości niż potrzeby. W ciągu ostatniego miesiąca schudlam dwa kilo. 

Czasem tak sobie myśle, że gdybym marzyła o bogactwie albo innej nieistotnej rzeczy to może moje drugie dziecko byłoby zdrowe. Ale kiedy człowiek nie marzy o niczym innym niż o zdrowych dzieciach to po prostu nie może się udać. Nie takiej osobie jak ja. Mogłabym tu napisać wiele historii, kiedy życie mi dało mocno w kość, ale nigdy aż tak jak teraz. A najśmieszniejsze jest to, że kiedy wzięłam ślub poczułam, że w końcu szczęście się do mnie uśmiecha, a kiedy urodziło się nasze dziecko, tylko utwierdziłam się w tym przekonaniu. Teraz wiem, że los zrobił sobie ze mnie po prostu żarty. Pokazał jakie życie może być piękne, tylko po to by przywalić mi jeszcze mocniej.
Mam żal. Do losu, Boga, do całego świata. I pewnie długo się to nie zmieni. Jest we mnie tyle złości, że czasem aż mnie rozsadza. I smutku. Przeogromnego i nieopisanego smutku. Złym ludziom nie przydarzają się złe rzeczy. Może po prostu byłam za dobra?





Tak dla wyjaśnienia. Lekarz nie miał wątpliwości, że Mały urodzi się z wadą. Jedyna niewiadoma to jak duży będzie to na niego miało wpływ... Może minimalny, a może ogromny. Nie wiemy co nas czeka, choć historii ze szczęśliwym zakończeniem jest zdecydowanie mniej. A w cuda ja nie wierzę.

Namówili mnie na kordocentezę. Sam zabieg nie boli, ja go w ogóle nie czułam. Później trzeba 3 dni leżeć plackiem. I czekać. 2 tygodnie takich nerwów, że człowiek ma ochotę chodzić po ścianach albo od razu skoczyć z okna. Jak do tej pory to były moje najdłuższe dwa tygodnie w życiu. Chromosomy są wporządku, ale przeżyłam koszmar kiedy czekałam na wyniki. A najgorsze, że takich koszmarów czeka nas jeszcze wiele.

niedziela, 10 lutego 2013

Niepewność.

Jesteśmy już umówieni do szpitala. Jeśli nic się nie zmieni, a Maluch wysiedzi, w przyszłym tygodniu będę mieć cięcie. Coraz bardziej się boje.

Po pierwsze przeraża mnie fakt, że na czas szpitala muszę zostawić moje starsze dziecko. Świruje na samą myśl. Jesteśmy ze sobą całe dnie, cały czas razem. Ciężko mi nawet myśleć jak to będzie. Jemu na pewno nic nie bedzie, zostanie pod dobrą opieką. Choć to pewnie dziwnie brzmi, prawda jest taka że bardziej martwię się o siebie. Wyje na samą myśl, że nie będziemy się widzieć, a ja nie wiem ile ta rozłąka potrwa. Przytulam go, całuje i dopieszczam 50 razy cześciej niż wcześniej, tak jakbym mogła się nim nacieszyć na zapas. Tęsknie na samą myśl...

Po drugie martwię się o Młodszego bączka. Co sie okaże po porodzie? Czy wszystko będzie dobrze czy wręcz przeciwnie? Czy będzie potrzebował specjalistycznej pomocy? Ile badań go czeka? Czy może być jeszcze dobrze, czy jesteśmy skazani na cierpienie i ból? Pytania tłuką mi się po głowie, nie mogę się od nich uwolnić, mimo iż wiem, że nic nie wymyślę a jedynie sama się dręczę. O nadzieje jest ciężko więc jedynie marzę aby szczęśliwie przyszedł na świat.

Po trzecie martwie się o siebie. Takie to trochę samolubne, że w takich chwilach myśle o sobie ale jakby nie patrzeć najprawdopodobniej czeka mnie operacja, czyli poważny zabieg. A ja mam do kogo wracać i dla kogo żyć. Więc po prostu sie boje.


Ciężko mi o tym wszystkim rozmawiać. Nawet z mężem. Kiedy tylko podejmuje próbę zalewam się łzami i nie mogę wydobyć z siebie słowa. Wcześniej lubiłam czasem wybiegać myślami w przyszłość, myśleć o drobnostkach które chciałabym abyśmy zrobili, typu iść całą rodziną do cyrku albo zimą wyjechać w góry. Ale teraz przyszłośc jest tak niepewna, że nawet takie małe rzeczy mogą nigdy nie doczekać się spełnienia....